Nowa kontrowersja na europejskim rynku: Płacisz, albo jedziesz z uciętą mocą
Europejscy kierowcy, zwłaszcza entuzjaści marki Volkswagen, przeżywają szok. Koncern z Wolfsburga wprowadza rozwiązanie, które wielu użytkowników już teraz określa mianem oburzającego. Pełna moc nowo zakupionych samochodów ma być dostępna wyłącznie po wykupieniu specjalnej subskrypcji.
Gigant motoryzacyjny zdecydował, że choć pojazdy są technicznie gotowe na wyższą wydajność, część ich potencjału zostanie zablokowana. Aby odblokować ukryte konie mechaniczne, właściciel musi aktywować cyfrową „aktualizację” osiągów.
Na ten moment kontrowersyjna usługa dotyczy elektrycznych modeli Volkswagen ID.3 Pro i ID.3 Pro S, ale już teraz w branży szepcze się o planach rozszerzenia tego schematu na inne pojazdy z portfolio marki.
Ile kosztuje dodatkowe 27 koni?
Choć samochody fabrycznie są wyposażone w silniki oferujące 201 KM, technicznie są przygotowane na dostarczenie aż 228 KM. To właśnie te dodatkowe 27 KM, wraz z podniesionym momentem obrotowym, stało się towarem luksusowym, dostępnym w modelu subskrypcyjnym, dobrze znanym z platform streamingowych.
Volkswagen, podobnie jak wcześniej Tesla w swoich modelach, żąda opłaty za uwolnienie pełnej wydajności silnika. Ile to kosztuje?
W Wielkiej Brytanii opłaty kształtują się następująco:
- Miesięczna subskrypcja: ok. 16,50 funta (około 79,70 zł)
- Roczna subskrypcja: 165 funtów (około 797 zł)
Dobra wiadomość jest taka, że istnieje możliwość opłaty jednorazowej, która pozwala zapomnieć o comiesięcznych rachunkach. Za dożywotnie odblokowanie mocy kierowcy muszą zapłacić 649 funtów, co w przeliczeniu daje około 3135 złotych.
Moc na zawsze przypisana do samochodu
Kluczowym detalem, który nieco łagodzi oburzenie konsumentów, jest fakt, że podniesienie mocy zostaje przypisane do konkretnego samochodu, a nie do jego właściciela. Oznacza to, że jeśli kierowca zdecyduje się na jednorazową opłatę, a następnie sprzeda pojazd, nowy właściciel będzie cieszył się z pełnych 228 KM bez ponoszenia dodatkowych kosztów.
Eksperci wskazują, że rozwiązanie to, choć budzi kontrowersje, jest elementem szerszej strategii producentów mającej na celu generowanie stałych przychodów z pojazdów już po ich sprzedaży. Pytanie brzmi, czy klienci zaakceptują model, w którym płacą za sprzęt, którego pełne możliwości są celowo ukrywane.

