Czy Polacy na zawsze pożegnają się z przestawianiem zegarków?
Temat zmiany czasu w Polsce powraca jak bumerang dwa razy do roku, budząc nieustające kontrowersje i zmęczenie społeczne. Wiele osób z nadzieją wypatruje dnia, w którym ten – zdaniem wielu – archaiczny zwyczaj odejdzie do lamusa. Pojawiające się co jakiś czas nagłówki o „końcowej dacie” rozpalają emocje, sugerując bliski finał. Niestety, muszę Was rozczarować – jako ekspert śledzący tę sagę od lat, stwierdzam jasno: żadna ostateczna data końca zmiany czasu w Polsce nie została ustalona. Co więcej, obecne regulacje prawne gwarantują nam tę wątpliwą przyjemność na kolejne lata. Przyjrzyjmy się faktom, które brutalnie obnażają prawdę o tej niekończącej się historii.
Pamiętacie rok 2019? To wtedy Parlament Europejski, po szeroko zakrojonych konsultacjach społecznych (w których wzięło udział rekordowe 4,6 miliona Europejczyków, z czego aż 84% opowiedziało się za zniesieniem zmiany czasu!), przyjął projekt dyrektywy mającej zakończyć sezonowe przestawianie zegarków. Pierwotny, ambitny plan zakładał, że ostatnia zmiana czasu w krajach UE, które wybrałyby na stałe czas letni, miałaby nastąpić w marcu 2021 roku, a dla tych preferujących czas zimowy – w październiku 2021 roku. Wydawało się, że finał jest blisko. Niestety, piłka utknęła na dobre w Radzie Unii Europejskiej, gdzie przedstawiciele rządów państw członkowskich nie potrafili dojść do porozumienia. Brak koordynacji, obawy o chaos na jednolitym rynku, a później pandemia COVID-19 i inne kryzysy skutecznie zamroziły temat. Unijna machina biurokratyczna po raz kolejny pokazała swoją bezwładność.
A jak wygląda sytuacja w Polsce? Nasz kraj, podobnie jak inne państwa członkowskie, czeka na decyzje na szczeblu unijnym. W praktyce oznaczało to przedłużanie obowiązku zmiany czasu kolejnymi rozporządzeniami. Najnowsze Rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów z dnia 4 marca 2022 r. w sprawie wprowadzenia i odwołania czasu letniego środkowoeuropejskiego w latach 2022–2026 (Dz.U. 2022 poz. 539) jasno stanowi, że zmiana czasu będzie obowiązywać w Polsce co najmniej do końca 2026 roku. Tak, dobrze czytacie – mamy zagwarantowane przestawianie zegarków jeszcze przez kilka lat! To jest twardy fakt, który demaskuje wszelkie medialne doniesienia o rzekomym „końcu zmiany czasu”. To nie koniec, to kontynuacja status quo w oczekiwaniu na cud, czyli decyzję Rady UE, która wydaje się równie prawdopodobna jak śnieg w lipcu.
Dlaczego w ogóle tkwimy w tym systemie? Historycznie, głównym argumentem za wprowadzeniem czasu letniego była oszczędność energii. Idea była prosta: przesunięcie godziny aktywności na okres z naturalnym światłem słonecznym miało zmniejszyć zużycie prądu na oświetlenie. Brzmi logicznie, prawda? Problem w tym, że argument ten, być może słuszny w czasach rewolucji przemysłowej czy kryzysów naftowych XX wieku, dziś wydaje się całkowicie nieaktualny. Współczesne analizy, jak choćby te prowadzone przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE), wskazują, że potencjalne oszczędności energii elektrycznej wynikające ze zmiany czasu są marginalne, wręcz na granicy błędu pomiarowego. Szacuje się je na zaledwie około 0,1-0,2% rocznego zużycia energii w Polsce. Dlaczego? Zmieniła się struktura zużycia energii – dominują urządzenia elektroniczne, klimatyzacja, a oświetlenie jest znacznie bardziej energooszczędne (technologia LED). Ewentualne minimalne oszczędności na oświetleniu są niwelowane przez zwiększone zużycie energii w innych obszarach. Utrzymywanie zmiany czasu dla tak znikomych „korzyści” jest po prostu absurdalne.
Znacznie poważniejsze i lepiej udokumentowane są negatywne skutki zdrowotne regularnego przestawiania zegarków. Nasz organizm funkcjonuje według rytmu okołodobowego, wewnętrznego zegara biologicznego regulującego m.in. sen, wydzielanie hormonów, temperaturę ciała i metabolizm. Nagła zmiana czasu, nawet o jedną godzinę, powoduje jego rozregulowanie, swoisty mini jet lag. Skutki?
- Zaburzenia snu: Problemy z zaśnięciem, gorsza jakość snu, senność w ciągu dnia. Szczególnie dotkliwa jest wiosenna zmiana czasu, kiedy „tracimy” godzinę snu.
- Pogorszenie nastroju i funkcji poznawczych: Zwiększone ryzyko epizodów depresyjnych, drażliwość, problemy z koncentracją i pamięcią.
- Wzrost ryzyka chorób sercowo-naczyniowych: Badania naukowe, publikowane m.in. w prestiżowych czasopismach jak „New England Journal of Medicine”, wskazują na statystycznie istotny wzrost liczby zawałów serca (nawet o 5-10%) w pierwszych dniach po wiosennej zmianie czasu. Obserwuje się również wzrost ryzyka udarów mózgu.
- Wzrost liczby wypadków: Zmęczenie i zaburzenia koncentracji przekładają się na wzrost liczby wypadków drogowych i wypadków przy pracy bezpośrednio po zmianie czasu. Niektóre analizy mówią o wzroście ryzyka wypadków drogowych o około 6% w poniedziałek po wiosennej zmianie.
Czy naprawdę te wszystkie negatywne konsekwencje dla zdrowia publicznego są warte utrzymywania systemu o znikomych, jeśli nie zerowych, korzyściach energetycznych? Z perspektywy eksperta zajmującego się zdrowiem publicznym i ergonomią, odpowiedź jest jednoznaczna: nie. To coroczne, przymusowe eksperymentowanie na populacji jest nieodpowiedzialne.
Argumenty ekonomiczne również nie przemawiają jednoznacznie za utrzymaniem zmiany czasu. Choć niektóre branże, jak turystyka czy handel, mogą wskazywać na korzyści z dłuższych, jasnych wieczorów latem (co przemawiałoby za ewentualnym stałym czasem letnim), to inne sektory ponoszą wymierne koszty. Transport międzynarodowy (lotniczy, kolejowy) musi każdorazowo dostosowywać rozkłady jazdy, co generuje koszty i ryzyko błędów. Sektor finansowy, operujący na rynkach globalnych, również odczuwa problemy z synchronizacją. Nawet w rolnictwie, choć w mniejszym stopniu niż kiedyś, zmiana czasu może zakłócać rytm pracy i cykle hodowlane zwierząt. Sumaryczny bilans ekonomiczny jest co najmniej niejednoznaczny, a koszty adaptacyjne ponoszone dwa razy w roku są faktem.
Gdyby jednak doszło do cudu i UE zdecydowałaby się na zniesienie zmiany czasu, Polska stanęłaby przed wyborem: pozostać na stałe przy czasie zimowym (środkowoeuropejskim, CET, czyli UTC+1) czy przejść na stały czas letni (środkowoeuropejski letni, CEST, czyli UTC+2)? To kolejny punkt zapalny.
- Stały czas zimowy (CET, UTC+1): Jest to nasz czas „naturalny”, lepiej zsynchronizowany z astronomicznym południem słonecznym, zwłaszcza w zachodniej Polsce. Argumenty za: potencjalnie zdrowszy dla rytmu dobowego (jaśniejsze poranki zimą, co ułatwia wstawanie i synchronizację zegara biologicznego). Argumenty przeciw: bardzo wczesne zachody słońca latem (około 20:00-20:30 w centrum kraju), co może ograniczać aktywność po pracy.
- Stały czas letni (CEST, UTC+2): Argumenty za: dłuższe jasne wieczory przez cały rok, co może sprzyjać rekreacji, handlowi, turystyce. Argumenty przeciw: bardzo ciemne poranki zimą (słońce wschodziłoby np. w Warszawie dopiero około 8:30-9:00), co utrudniałoby poranne wstawanie, zwłaszcza dzieciom idącym do szkoły, i mogłoby negatywnie wpływać na samopoczucie i bezpieczeństwo na drogach.
W polskich konsultacjach publicznych przeprowadzonych kilka lat temu minimalnie przeważali zwolennicy stałego czasu letniego. Jednak wybór ten nie jest oczywisty i budzi kontrowersje, także ze względu na znaczną rozciągłość geograficzną Polski ze wschodu na zachód (różnica w czasie słonecznym między wschodnią a zachodnią granicą to ponad 40 minut).
Nie, nie ma żadnej ustalonej daty końca zmiany czasu w Polsce. Obecne przepisy gwarantują nam ten rytuał co najmniej do 2026 roku. Unijna inicjatywa utknęła w martwym punkcie. Argumenty za utrzymaniem zmiany czasu (oszczędność energii) są dziś iluzoryczne, podczas gdy negatywne skutki zdrowotne i społeczne są realne i dobrze udokumentowane. Sama procedura przestawiania zegarków generuje koszty i chaos w niektórych sektorach gospodarki.
Cała ta sytuacja wygląda jak farsa. Utrzymujemy system, który większości obywateli przeszkadza, szkodzi zdrowiu, nie przynosi realnych korzyści ekonomicznych, a jego zniesienie popierała miażdżąca większość Europejczyków w konsultacjach. Jednak polityczna niemoc i brak koordynacji na szczeblu UE sprawiają, że tkwimy w tej czasowej pętli. Dopóki Rada Unii Europejskiej nie podejmie wiążących decyzji, a państwa członkowskie nie dojdą do porozumienia, Polacy – i reszta Europejczyków – będą skazani na ten dwa razy w roku powtarzający się, irytujący i po prostu zbędny rytuał. Czas najwyższy, by decydenci obudzili się i zakończyli tę absurdalną grę z naszym czasem i zdrowiem.