Dla tysięcy mieszkańców bloków nadzieja na rządowe wsparcie w postaci bonu ciepłowniczego okazała się brutalną iluzją. Zanim pieniądze, które miały osłodzić nadchodzącą zimę, trafią na konta (o ile w ogóle uda się zakwalifikować), w skrzynkach na listy lądują pisma ze spółdzielni, które mrożą krew w żyłach. Prognozy są bezlitosne: w niektórych miastach opłaty za ciepło wzrosną nawet o 50 procent. To nie tylko „zimny prysznic” – dla domowych budżetów to prawdziwe trzęsienie ziemi, które uderzy w nas jeszcze w tym roku.
Końcówka 2025 roku i początek 2026 zapowiadają się wyjątkowo trudno dla lokatorów budynków wielorodzinnych w całej Polsce. Po okresie względnego spokoju i sztucznie zamrożonych cen energii, rynek brutalnie upomina się o swoje. Spółdzielnie mieszkaniowe aktualizują stawki zaliczek na centralne ogrzewanie, a korekty te są drastyczne. W tle tego finansowego dramatu rozgrywa się chaos związany z bonem ciepłowniczym, który miał być ratunkiem, a dla wielu okazał się biurokratyczną pułapką nie do przejścia. Eksperci nie mają złudzeń – era taniego ciepła systemowego definitywnie się skończyła, a obecne podwyżki to efekt urealnienia kosztów, które przez długi czas były zaniżane przez tarcze ochronne. Teraz, gdy osłony znikają, mieszkańcy zderzają się z rynkową rzeczywistością, która uderzy ich po kieszeniach.
Listonosz przynosi podwyżki. Gdzie zapłacimy najwięcej?
W ostatnich tygodniach zarządy spółdzielni w całej Polsce gorączkowo przeliczają koszty i wnioski są alarmujące. Wiceprezesi i główni księgowi nie mają wyjścia – muszą podnieść zaliczki, by uniknąć sytuacji, w której wiosną przyszłego roku mieszkańcy dostaną dopłaty sięgające nawet kilku tysięcy złotych. Lepiej płacić więcej co miesiąc, niż zbankrutować przy rozliczeniu rocznym – to brutalna logika, którą kierują się zarządcy. Marek Szymanek, wiceprezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Czechów” w Lublinie, w rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje wprost: „Ciepło jest w tej chwili największym kosztem w użytkowaniu lokalu. W naszej spółdzielni oszacowaliśmy wzrost kosztów między 30 a 40 proc. I właśnie dlatego już zwiększyliśmy zaliczki dla naszych mieszkańców po to, żeby później nie było tak, że nie będziemy mieli czym zapłacić dostawcy ciepła”.
Dane Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych mrożą krew w żyłach. W skali kraju podwyżki są zróżnicowane, ale w wielu miejscach drastyczne. W 14 dużych spółdzielniach wzrosty opłat mają przekroczyć barierę psychologiczną 50 procent. To oznacza, że jeśli dotychczas płaciłeś za ogrzewanie 300 zł miesięcznie, teraz rachunek może skoczyć do 450 zł lub więcej. Na „czarnej liście” podwyżek znalazły się m.in. Ruda Śląska (Rudzka SM), Człuchów, Bytom i Zdzieszowice, gdzie mieszkańcy muszą przygotować się na skokowy wzrost kosztów. Lokatorzy już sygnalizują obawy o płynność domowych budżetów, a prognozy nie pozostawiają złudzeń co do skali podwyżek.
Systemowy absurd: Sąsiedzi płacą tyle samo, a pomoc dostanie tylko jeden!
W obliczu tak gigantycznych podwyżek, oczy wszystkich zwróciły się w stronę rządowego wsparcia. Bon ciepłowniczy miał być plastrem na tę ranę. Okazuje się jednak, że konstrukcja tego świadczenia jest pełna luk, które wykluczają tysiące potrzebujących. Aby otrzymać wsparcie (od 500 do 1750 zł za drugą połowę 2025 r.), trzeba spełnić dwa kryteria. Pierwsze to dochód (maksymalnie 3272,69 zł w gospodarstwie jednoosobowym lub 2454,52 zł na osobę w wieloosobowym). Drugie kryterium jest techniczne i dla wielu niezrozumiałe: cena ciepła systemowego nie może przekraczać 170 zł za gigadżul (GJ).
Tutaj zaczyna się prawdziwy dramat. Media obiegła historia z ulicy Króla Rogera 1 w Lublinie. To podręcznikowy przykład urzędniczego absurdu. W tym samym bloku lokatorzy mieszkań od numeru 1 do 179 nie dostaną ani grosza wsparcia, choć ich dochody są niskie. Dlaczego? Bo są podłączeni do węzła grupowego, gdzie cena za gigadżul (wyliczona przez LPEC) wynosi 169,24 zł. Mieszczą się w limicie, więc system uznaje, że „mają tanio” i pomoc im się nie należy. Tymczasem ich sąsiedzi z ostatniej klatki (numery od 180 do 224) korzystają ze zmodernizowanego węzła indywidualnego. Tam cena wynosi 173,64 zł za GJ. Przekraczają próg 170 zł, więc… kwalifikują się do bonu! Różnica w cenie ciepła jest minimalna (4 złote), ale skutek jest taki, że jedni dostaną kilkaset złotych wsparcia, a drudzy zostaną z niczym, mimo że mieszkają pod tym samym dachem.
Teresa Stępniak-Romanek, rzeczniczka lubelskiego LPEC, wyjaśnia, że różnice wynikają z technicznego sposobu dostarczania ciepła i własności infrastruktury. To jednak marne pocieszenie dla emeryta, który dowiaduje się, że nie dostanie pieniędzy, bo jego węzeł cieplny jest „zbyt tani” o kilkadziesiąt groszy, podczas gdy czynsz i tak rośnie o 30 procent. Statystyki są brutalne. Lubelskie przedsiębiorstwo doprowadza ciepło do 2650 bloków. Z wyliczeń wynika, że mieszkańcy tylko około 40 proc. z nich spełniają kryterium cenowe uprawniające do bonu. Oznacza to, że 60 proc. lokatorów – nawet jeśli żyje w skrajnym ubóstwie – odbije się od ściany przy składaniu wniosku.
Dlaczego jest tak drogo? Koniec złudzeń i kolejne zagrożenia
Wielu mieszkańców zadaje sobie pytanie: skąd te podwyżki, skoro ceny węgla i gazu na rynkach światowych ustabilizowały się względem szczytu kryzysu? Odpowiedź jest złożona i niestety nie napawa optymizmem na przyszłość. Po pierwsze, kończy się okres ochronny. Przez ostatnie lata ceny były sztucznie mrożone przez państwo, a różnicę firmom ciepłowniczym dopłacał budżet. Teraz wracamy do stawek rynkowych. Po drugie, koszty emisji CO2 (system ETS) wciąż są gigantycznym obciążeniem dla polskiego ciepłownictwa, opartego w dużej mierze na węglu. Każda tona spalonego węgla to konieczność zakupu drogich uprawnień do emisji, co ostatecznie ląduje na naszym rachunku w rubryce „podgrzanie wody” i „CO”.
Spółdzielnie, podnosząc zaliczki o 30-50 proc., działają asekuracyjnie. Boją się, że jeśli zima będzie sroga, a ceny paliw drgną, na wiosnę staną przed widmem bankructwa lub koniecznością windykacji gigantycznych dopłat od mieszkańców. Dla lokatorów oznacza to jednak, że domowy budżet musi zostać zrewidowany natychmiast, bo czynsz od nowego roku pożre znaczną część pensji lub emerytury. To nie koniec złych wieści, bo długoterminowe prognozy nie przewidują powrotu do cen sprzed kryzysu energetycznego.
Co to oznacza dla Ciebie? Sprawdź i działaj, zanim będzie za późno!
Sytuacja na rynku ciepła jest dynamiczna i niebezpieczna dla Twojego portfela. Oto konkretne kroki, które musisz podjąć TERAZ, by nie dać się zaskoczyć i zminimalizować finansowe straty:
- Nie wyrzucaj pisma ze spółdzielni do kosza: Przeczytaj je dokładnie. Sprawdź nową stawkę zaliczki na CO (centralne ogrzewanie) i CW (ciepłą wodę). Jeśli podwyżka wydaje Ci się absurdalna, masz prawo poprosić spółdzielnię o kalkulację. Pamiętaj jednak, że zaniżanie zaliczek na własną prośbę to broń obosieczna – w maju przy rozliczeniu rocznym możesz dostać rachunek na kilka tysięcy złotych.
- Zweryfikuj swoje szanse na bon (termin mija 15 grudnia!): Mimo całego zamieszania, warto sprawdzić, czy przysługuje Ci bon ciepłowniczy. Termin składania wniosków za II połowę 2025 roku mija bezpowrotnie 15 grudnia.
- Krok 1: Policz dochód (limity: 3272,69 zł dla singla, 2454,52 zł na osobę w rodzinie).
- Krok 2: Zadzwoń do spółdzielni i zapytaj wprost: „Jaka jest cena ciepła za GJ w moim bloku dla celów bonu ciepłowniczego?”. Jeśli usłyszysz kwotę powyżej 170,03 zł (średnia cena z rekompensatą) – składaj wniosek w gminie lub przez mObywatel. Gra jest warta świeczki, bo do zgarnięcia jest nawet 1750 zł.
- Przykręć głowicę, uszczelnij okna: To brzmi banalnie, ale przy podwyżkach rzędu 50 proc., każdy stopień Celsjusza w mieszkaniu ma znaczenie finansowe. Sprawdź szczelność okien (wymiana uszczelek to grosze w porównaniu z rachunkiem). Nie zasłaniaj grzejników meblami czy zasłonami. Jeśli masz podzielniki ciepła, racjonalne gospodarowanie temperaturą to jedyny sposób, by realnie obniżyć ten koszt.
- Przygotuj się na styczeń: Pamiętaj, że bon ciepłowniczy to rozwiązanie tymczasowe. Od 2026 roku rusza kolejna tura wniosków, ale zasady rynkowe pozostaną bezlitosne. Jeśli Twój budżet ledwo się spina, już teraz warto poszukać oszczędności w innych obszarach, bo koszty ogrzewania mogą stać się dominującym obciążeniem.
Obserwuj nas w Google News

