Polski rząd przygotował projekt ustawy o zmianie ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz niektórych innych ustaw, który ma dostosować krajowe przepisy do unijnego Aktu o Usługach Cyfrowych (DSA). Choć cel to uporządkowanie przestrzeni cyfrowej i walka z nielegalnymi treściami, projekt budzi poważne kontrowersje. W debacie publicznej ścierają się ze sobą argumenty o bezpieczeństwie online z obawami o potencjalne ograniczenie wolności słowa. Na alarm bije m.in. Karol Nawrocki, prezydent Instytutu Pamięci Narodowej, wskazując na zagrożenia dla swobody wypowiedzi. Dyskusja o granicach cenzury w internecie wchodzi w decydującą fazę, a obywatele mają szansę zabrać głos w tej kluczowej sprawie.
Nowa ustawa o usługach cyfrowych: Co zakłada projekt rządu?
Projektowane przepisy stanowią odpowiedź na rosnące znaczenie internetu i mają na celu dostosowanie polskiego prawa do rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2022/2065, znanego jako Akt o Usługach Cyfrowych (DSA). Jego głównym zadaniem jest stworzenie jednolitego rynku usług cyfrowych, zapewniając zarówno ochronę użytkowników, jak i jasne zasady dla podmiotów pośredniczących w internecie. Rząd podkreśla, że zmiany mają uporządkować procedury zgłaszania naruszeń, odwołań i egzekwowania decyzji dotyczących treści publikowanych w serwisach i aplikacjach.
Kluczowe elementy projektu to zwiększona transparentność działania platform, możliwość odwoływania się użytkowników od decyzji o moderacji treści oraz przewidywalność procedur. Zgodnie z rządowymi zapowiedziami, nowe rozwiązania mają zmniejszyć uznaniowość w działaniach platform internetowych i ułatwić weryfikację ich decyzji. Ma to na celu lepszą współpracę platform z organami publicznymi w obszarach takich jak szybkie usuwanie materiałów uznanych za nielegalne. Projekt przewiduje również powołanie wyspecjalizowanego gremium, w tym Krajowej Rady ds. Usług Cyfrowych, która będzie miała kompetencje w zakresie rozpatrywania skarg i nadzoru nad moderacją treści.
Zwolennicy projektu argumentują, że bez ujednolicenia standardów i precyzyjnego wyznaczenia kompetencji instytucji nadzorujących, skuteczne reagowanie na zgłoszenia i zapewnienie równego traktowania spraw jest niemożliwe. Ustawa ma zatem wypełnić lukę między praktykami platform a oczekiwaniami obywateli w zakresie przejrzystości i skuteczności działań w sieci. W komunikacji rządowej wielokrotnie pojawiało się stwierdzenie, że nowe regulacje mają przeciwdziałać nie wolności słowa, lecz nadużyciom i bezkarności treści sprzecznych z prawem, tworząc nowoczesny system walki z nielegalnymi treściami i dezinformacją.
Głos sprzeciwu: Dlaczego Karol Nawrocki bije na alarm?
Mimo zapewnień rządu o proobywatelskim charakterze ustawy, projekt budzi znaczne zastrzeżenia. Jednym z najbardziej zdecydowanych krytyków jest Karol Nawrocki, prezydent Instytutu Pamięci Narodowej, który publicznie przestrzega przed konsekwencjami wprowadzenia nowych mechanizmów wobec swobody wypowiedzi. Nawrocki sugeruje, że pod pozorem walki z nielegalnymi treściami i dezinformacją, rząd może dążyć do ograniczenia wolności słowa, co wyraził w swoim wpisie na platformie X.
Jego obawy koncentrują się na potencjalnym nadmiernym uprawnieniu administracji w zakresie decydowania o legalności treści, co mogłoby prowadzić do cenzury. Dyskusja w parlamencie, która rozpoczęła się od formalnej prezentacji i debaty nad projektem, pokazała wyraźny podział wśród posłów. W pierwszym czytaniu, które odbyło się 17 października, 204 posłów głosowało za odrzuceniem projektu, podczas gdy 241 opowiedziało się za jego dalszym procedowaniem. Ten wynik jasno świadczy o głębokiej polaryzacji wokół kwestii regulacji internetu i wolności słowa.
Karol Nawrocki nie jest odosobniony w swoich obawach. Wielu komentatorów i ekspertów wskazuje na ryzyko subiektywnych interpretacji przepisów, które mogłyby prowadzić do nadużyć. Krytycy apelują o precyzyjne określenie, czym są „nielegalne treści” i „dezinformacja”, aby uniknąć furtki do arbitralnego usuwania lub blokowania treści, które nie są zgodne z linią polityczną rządu. Podkreśla się również znaczenie niezależności organów nadzorujących, aby zapewnić bezstronność w rozpatrywaniu skarg i odwołań użytkowników. Ta perspektywa stawia pod znakiem zapytania deklarowaną przez rząd transparentność i przewidywalność procedur.
Rząd odpowiada: Bezpieczeństwo i porządek zamiast cenzury?
W odpowiedzi na zarzuty o potencjalną cenzurę, strona rządowa stanowczo odpiera oskarżenia. Wiceminister cyfryzacji Dariusz Standerski niemal natychmiast odpowiedział Karolowi Nawrockiemu, podkreślając, że projekt ma na celu zupełnie coś innego. Według Standerskiego, ustawa to przede wszystkim „koniec wszechwładzy platform” oraz gwarancja „możliwości odwołania się obywateli od złej decyzji algorytmów” i „kontroli sądów powszechnych”. Taka argumentacja ma uspokoić obawy o autorytarną ingerencję w wolność słowa, wskazując na mechanizmy kontrolne i sądowe. Wiceminister podkreślił również długi proces konsultacji projektu, zaznaczając, że wysłuchania publiczne odbywały się już wcześniej.
Rząd konsekwentnie akcentuje potrzebę uporządkowania działań wobec treści, które mogą naruszać prawo lub wprowadzać odbiorców w błąd. Wśród zwolenników projektu dominują głosy o konieczności zapewnienia bezpieczeństwa i porządku w sieci. Jasne procedury i możliwość odwołania mają zwiększyć przewidywalność moderacji oraz dać użytkownikom narzędzia do dochodzenia swoich racji. Rząd deklaruje, że bez ujednolicenia standardów i wyznaczenia kompetencji instytucji nadzorujących, trudno będzie skutecznie reagować na zgłoszenia i zapewnić równe traktowanie spraw. W tym ujęciu projekt ma wypełnić lukę między praktyką platform a oczekiwaniami obywateli dotyczącymi przejrzystości i skuteczności działań.
Argumentacja rządowa koncentruje się na obronie użytkowników przed szkodliwymi treściami, dezinformacją i niekontrolowaną mocą globalnych platform. Ministerstwo Cyfryzacji zapewnia, że nowe rozwiązania przyczynią się do stworzenia w Polsce nowoczesnego systemu skutecznej walki z nielegalnymi treściami i dezinformacją. Ma on chronić użytkowników w sieci i zapewnić przejrzyste zasady działania dla platform internetowych. Takie kompleksowe podejście, obejmujące zarówno aspekty prewencji, jak i egzekwowania prawa, ma gwarantować równowagę między wolnością wypowiedzi a odpowiedzialnością za publikowane treści.
Co dalej z ustawą? Publiczne wysłuchanie i przyszłość regulacji
Projekt ustawy znajduje się obecnie w zaawansowanej fazie prac parlamentarnych, a debata na jego temat jest daleka od zakończenia. W chwili obecnej upływa termin zgłoszeń na kolejne wysłuchanie publiczne, co świadczy o otwartości procesu legislacyjnego i możliwości dla obywateli do wyrażenia swoich opinii. Takie wysłuchania stanowią kluczowy element demokratycznego stanowienia prawa, pozwalając na zgromadzenie różnych perspektyw i uwzględnienie uwag społecznych. To istotny sygnał, że projekt, mimo kontrowersji, jest poddawany szerokiej dyskusji.
Dalsze losy ustawy zależeć będą od kompromisów wypracowanych w parlamencie, jak również od presji społecznej i argumentów przedstawionych przez ekspertów. Stawka jest wysoka, ponieważ regulacje te mogą znacząco wpłynąć na kształt polskiego internetu, definiując granice wolności słowa oraz odpowiedzialności za treści. Ważne jest, aby obywatele śledzili przebieg prac legislacyjnych i aktywnie uczestniczyli w dyskusji, zwłaszcza w obliczu tak różnych interpretacji celów i skutków proponowanych zmian.
Przyszłość regulacji cyfrowych w Polsce, w kontekście unijnego Aktu o Usługach Cyfrowych, będzie wymagała znalezienia delikatnej równowagi między koniecznością zwalczania nielegalnych treści a ochroną fundamentalnych swobód obywatelskich. Proces ten jest skomplikowany i pełen wyzwań, ale jego pomyślne przeprowadzenie jest kluczowe dla zapewnienia stabilności i zaufania w polskiej przestrzeni cyfrowej w nadchodzących latach. Czas pokaże, czy ostateczna wersja ustawy sprosta oczekiwaniom zarówno zwolenników porządku, jak i obrońców wolności słowa, stając się wzorcem przejrzystych i sprawiedliwych regulacji.

