W 2024 roku polskie służby bezpieczeństwa przetworzyły dane obywateli aż 2 143 377 razy – to rekordowy wynik, który pokazuje, jak powszechna stała się inwigilacja w naszym kraju. Dla porównania, rok wcześniej takich zapytań było 1 885 963. To wzrost aż o 13,7% rok do roku.
Jeszcze bardziej niepokoi tempo, w jakim skala pobierania danych rośnie w ujęciu długofalowym. W porównaniu z 2016 rokiem wzrost sięga 83%, co oznacza średnio 5 872 zapytania dziennie, czyli 245 na godzinę – niemal cztery na minutę.
Policja i Straż Graniczna na czele. Służby sięgają po dane bez kontroli sądu
Z opublikowanych przez Senat danych jasno wynika, że najczęściej wykorzystywane są dane telekomunikacyjne – stanowią one zdecydowaną większość spośród ponad 2 milionów przetworzonych informacji. Pojawiają się również zapytania o dane internetowe i pocztowe.
Prym w tego typu działaniach wiedzie policja, a tuż za nią znalazły się Straż Graniczna i Krajowa Administracja Skarbowa. To właśnie te trzy formacje są głównymi beneficjentami obowiązującego w Polsce systemu retencji danych.
Według Fundacji Panoptykon, organizacji zajmującej się ochroną wolności obywatelskich, obecne procedury pozostawiają coraz mniej miejsca na przejrzystość i kontrolę. Dane są gromadzone przez operatorów „na zapas” i mogą zostać udostępnione służbom praktycznie w każdej chwili, bez informowania obywatela, bez sądowego nadzoru, a nawet bez jakiegokolwiek formalnego uzasadnienia.
System retencji danych pod ostrzałem. Sprzeczny z prawem UE
W świetle prawa europejskiego taka praktyka nie powinna mieć miejsca. Retencja danych – czyli ich masowe przechowywanie przez operatorów i udostępnianie służbom – została uznana za niezgodną z prawem Unii Europejskiej.
Potwierdził to Europejski Trybunał Praw Człowieka w swoim wyroku z 2024 roku, podkreślając, że gromadzenie i udostępnianie danych bez decyzji sądu lub prokuratora narusza prawo do prywatności.
Tymczasem w Polsce funkcjonariusz może z poziomu biurka sprawdzić lokalizację dowolnego numeru telefonu, nie tylko bez zgody sądu, ale i bez konieczności informowania osoby, której dane dotyczą.
To oznacza, że obywatel nie ma żadnej realnej możliwości kontroli nad tym, kto i kiedy sięga po jego dane. Co więcej, nie ma nawet prawa się o tym dowiedzieć – w Polsce nie istnieje mechanizm notyfikacji osoby, której dane zostały wykorzystane przez służby.
Eksperci alarmują: brak nadzoru i przejrzystości
Jak zaznaczają eksperci z Panoptykonu i innych organizacji zajmujących się cyfrowymi prawami obywatelskimi, obecna praktyka pozyskiwania danych zagraża podstawowym wolnościom obywatelskim.
W ich opinii problem nie leży wyłącznie w liczbie zapytań, ale w braku niezależnego nadzoru i systemowej kontroli. Obecne przepisy umożliwiają nieograniczony dostęp do informacji o lokalizacji, czasie połączeń, a nawet treści wiadomości SMS i e-maili, jeśli tylko zostaną one wcześniej zarejestrowane.
Zwraca się także uwagę na brak proporcjonalności – system, który w założeniu miał służyć walce z przestępczością, jest dziś stosowany na masową skalę, co trudno uzasadnić względami bezpieczeństwa.
Potrzeba zmian legislacyjnych
W obliczu rosnącej liczby zapytań i wyroków unijnych podważających legalność obecnych procedur, eksperci i organizacje obywatelskie apelują o pilną reformę systemu retencji danych w Polsce.
Postulaty obejmują m.in.:
- wprowadzenie obowiązku uzyskania zgody sądu lub prokuratora na pobieranie danych,
- informowanie obywatela o wykorzystaniu jego danych (z odpowiednim opóźnieniem),
- ograniczenie zakresu i czasu przechowywania danych przez operatorów,
- większą transparentność i kontrolę społeczną nad działaniami służb.
Dla porównania – w niektórych krajach UE, takich jak Niemcy czy Belgia, retencja danych została ograniczona do przypadków szczególnych, a każdorazowy dostęp do nich wymaga zgody sądu.
Co dalej?
Statystyki przedstawione przez Senat pokazują, że Polska znalazła się w punkcie zwrotnym, jeśli chodzi o zakres inwigilacji obywateli. Brak reform może skutkować kolejnymi postępowaniami przed unijnymi trybunałami, a także utrwaleniem poczucia, że prywatność w Polsce istnieje już tylko „na papierze”.
W kontekście dynamicznego rozwoju technologii i coraz większej cyfryzacji życia codziennego, pytanie o granice uprawnień państwa do ingerowania w naszą prywatność nabiera fundamentalnego znaczenia dla przyszłości demokracji.